|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
szatyna
kognitywista
Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:05, 07 Lis 2009 Temat postu: Bezkrawawe leczenie |
|
|
Tysiące praktykujących dziś „uzdrawiaczy", czyli tak zwanych healerów z ich parapsychicznym lecznictwem, tak niedawno jeszcze lekceważonych i pomawianych o oszustwo, zwróciło na siebie uwagę całego świata. Różne biochemiczne czy też ściśle medyczne naukowe instytucje zajęły się rozszyfrowywaniem tych przedziwnych zagadek i sam fakt zaistnienia tych badań, z poważnym potraktowaniem zagadnień, nadaje im już odpowiedni ciężar gatunkowy. Tymczasem jednak, pośród licznych niejasności tłumaczenia zjawisk materializacji i dematerializacji, wyglądają one jak przysłowiowa słomka, której się chwyta tonący. Oczywiście, najsilniejszy i najliczniejszy jest zawsze obóz sceptycznych^ niedowiarków, rzucających bezkrytycznie kalumnie, bez poczucia czci i honoru, najłatwiej bowiem każdą niejasność i każde nieporozumienie obwołać oszustwem i szalbierstwem. Obserwując tysiące healerów, można snuć najróżniejsze sprzeczne z sobą wnioski, ale nie wolno zaprzeczyć faktom, że nierzadko kilka zabiegów parapsychicznych leczy pacjenta skazanego przez najwyższe autorytety medyczne na pewną śmierć. Takich „cudownych uleczeń" jest coraz więcej sprawdzonych, stwierdzonych i niewątpliwych. My, Polacy, nie potrzebujemy ich szukać daleko, wystarczył nam bliższy i szczery kontakt z panią Waleria Sikorzyna. Wystarczyło przeczytać kilkanaście listów dziękczynnych wyciągniętych z Jej archiwum, listów dokumentalnych, świadectw podpisanych przez najwyższe autorytety naszego emigracyjnego społeczeństwa. Wszyscy zdążyli przejść przez cudotwórcze ręce pani Walerii: senatorowie, ministrowie i generałowie... o nazwiskach znanych, szanowanych, godnych zaufania. My więc musimy wierzyć w prawdę dokonanych zabiegów i ich rezultaty; nie potrzebujemy innych sprawdzań i dochodzeń. A więc te wszystkie przypadki uleczonych nowotworów, „beznadziejnych" stanów ślepoty, paraliży dziecięcych i tym podobne zjawiska, przestały być dla nas cudami, stały się realną rzeczywistością, niezaprzeczalnym faktem. Nawet to wskrzeszenie młodego chłopca — Andrzeja — przestało być cudem, a stało się faktem wołającym o cierpliwość, zanim znajdzie się wytłumaczenie. Tymczasem zaczęły napływać z szerokiego świata różne plotki, może nie plotki, a wieści przedziwne, że gdzieś w różnych zapadłych kątach Afryki, Brazylii czy dalekich wysp oceanicznych jacyś czarownicy dokonują zabiegów operacyjnych bez pomocy narzędzi, że wkładają dłonie w jamę brzuszną bez cięcia jej powłok, że dokonują dowolnych przesunięć wewnętrznych organów, wyjmują je lub wkładają z powrotem, bez bólu i bez krwi. Żądna sensacji prasa raz po raz podaje nazwiska i adresy, tych jakichś dalekich, zagubionych w świecie cudotwórców, tych burzycieli ustalonych fizjologicznych praw. W roku 1963 znany badacz parapsychicznych zjawisk, autor licznych na ten temat książek, odkrywca i protektor sławnego Uri Gellera, doktor medycyny Andrzej Puharish wyruteył do Brazylii, aby zbadać na miejscu niesamowite opowieści o działalności jakiegoś healera Arigo. Kilkomie-sięczny pobyt i współpraca doktora Puharisha z owym Arigo potwierdziły w całej pełni nieprawdopodobnie brzmiące historie. Oto człowiek ten, uosobienie prymitywu, na poły analfabeta, nie mający zielonego pojęcia o higienie, załatwia pozytywnie 300—400 pacjentów dziennie, stawiając bezbłędne diagnozy. Arigo nie liczy się z nikim i niczym, postępuje i leczy tak, jak mu sumienie dyktuje. Nie bierze honorariów. Tych dobrowolnie i dowolnie składanych dotacji wystarcza na utrzymanie dość licznej rodziny. Arigo nie potrzebuje przykładać ucha ani dotykać chorego. Na pierwszy rzut oka stawia diagnozę i, co najdziwniejsze, ten całkowicie niewykształcony człowiek, który nie trzymał nigdy żadnej książki w ręku, potrafi wysławiać się inteligentnie, a nawet fachowo. Zamiast powiedzieć: „chory cierpi na dolegliwość oka", Arigo potrafi powiedzieć: tutaj mamy retinitis pigmentosa albo retinoblastoma. Kiedy dr Puharish wyrażał z tego powodu zdumienie, Arigo tłumaczył, że te mądre diagnozy szepcze mu do prawego ucha jego duchowy doradca „dr Fritz". Bez tego doradcy on nie mógłby nic zrobić. Dr Fritz stale czuwa przy jego prawym uchu. Należałoby podkreślić, że to zjawisko jest bardzo powszechne. Większość angielskich healerów ma swego opiekuńczego ducha, nie wykluczając, jak wiemy, i naszej pani Walerii, do której, zamiast dr. Fritza, z pomocą przychodziła św. Tereska. Jej to głos nakazywał lub zakazywał leczenia. Arigo leczył bardzo rozmaicie. Przy doskonałej pamięci rozporządzał zestawem najrozmaitszych ziół, a także gotowych alopatycznych preparatów, obok własnej mieszaniny proszków. Nie miał w zwyczaju pytać chorego o dolegliwości. Nie lubił nawet, gdy mu coś podpowiadano. „Jestem zarażony trądem" — oznajmił mu kiedyś któryś z pacjentów, co go wielce obruszyło. — „Niech pan głowy nie zawraca. To żaden trąd, ma pan syfilis!" Ale nie te wspaniałe i trafne diagnozy ani też leczenie proszkami zdumiewało doktora Puharisha, tylko genialne wprost, nie dające się niczym wytłumaczyć właściwości chirurgiczne Ariga, jego wrodzona znajomość anatomii i nadprzyrodzone parapsychiczne manipulacje rąk. Arigo nie traci czasu na mycie tych rąk, na przygotowanie pola operacyjnego lub inne podobne „głupstwa". Chwyta pierwszy lepszy nóż, a gdy go nie ma pod ręką, pożycza od któregoś z czekających w kolejce pacjentów. Obciera go o po- łę marynarki i bierze się do dzieła. Ruchy noża nie są wcale delikatne, wprost przeciwnie, są raczej energiczne i brutalne, a jednak pacjent ich nie odczuwa, jest idealnie znieczulony. Krew także nie płynie, a tych kilka kropel ociera się byle szmatką i to także nie boli. Doktor Puharish nie pamięta wypadku zakażenia. Wszystkie cięcia zabliźniały się momentalnie i co najciekawsze, czasami, gdy rany dotknął asystent Arigo, wówczas chory krzywił się boleśnie. Widocznie anestezja nie działała. Doktor Puharish zanotował szczególny przypadek: gdy, jak zwykle, szybko i energicznie wbiegł Arigo do swojej „kliniki" (zwykła drewniana szopa) i mijał długi ogonek codziennych pacjentów, nagle zatrzymał się przed jednym z nich i ciągnąc za rękę, wołał: „Chodź pan prędko. Nie ma czasu na zwłokę. Pan jest bardzo ciężko chory !'V Okazało się, że istotnie pacjent ma „wyrok" rychłej śmierci, wydany przez wiele lekarskich autorytetów, z powodu nowotworu jamy brzusznej. Tym razem chory dostał od Ariga jakieś proszki do łykania jako przygotowanie do jutrzejszej operacji. Ta przedziwna operacja odbyła się nazajutrz na oczach dr. Puharisha. Widział on wszystko dokładnie. Tym razem Arigo nie używał noża. Najzwyczajniej w świecie przebił końcami palców powłoki brzuszne, zanurzył obie dłonie i jął z głębi wygarniać okrwawione, sine nowotworowe tkanki. Cały zabieg trwał może parę minut, po czym Arigo z zadowoleniem trzepnął dłońmi na znak pomyślnie skończonej roboty. Arigo bardzo chętnie demonstrował siłę i skuteczność swojej metody znieczulania. Brał w takim wypadku nóż w garść, pakował go w oko delikwenta i skrobał nim biał-kówkę lub rogówkę, jak się skrobie marchew lub kartofel. I rzeczywiście, pacjent nawet się nie krzywił. Pokaz był imponujący. Dr Puharish powtórzył swoją wizytę w Brazylii i w rezultacie, jako bezpośredni naoczny świadek kilkuset podobnych, zawsze pomyślnych i zawsze skutecznych zabiegów chirurgicznych, napisał książkę, zaliczając Arigo do fenomenów bezkonkurencyjnych. Owszem, zdarzały się wypadki, że Arigo odprawiał chorego z niczym, nawet rubasznie i obcesowo. „Nie zawracaj mi głowy!" — krzyczał. — „Przychodzisz za późno, kiedy nikt już pomóc ci nie może". Po śmierci Arigo (1971) nastąpiła chwilowa cisza, ale tylko chwilowa, gdyż jego miejsce zajęły... Filipiny. Już przedtem było o nich głośno, ale propaganda się nie rozpanoszyła, nie poruszyła jeszcze wyżyn naukowych, dopięto teraz zawrzało, zakipiało. Artykuł za artykułem zjawiały się w pismach Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Anglii. Jedna sensacja goniła drugą. Reporterzy czołowych pism ciągnęli na Filipiny. Nawet BBC i brytyjska telewizja. To jej właśnie opinia najbardziej zaogniła sprawę. Półtoragodzinny film krytyczny, niby „dokumentalny", usiłował zasugerować, że wszystko to blaga, a całe znachorskie leczenie zakrawa na farsę obliczoną na naiwnych turystów i amerykańskie dolary. Dopiero teraz, po tym telewizyjnym filmie, ruszyły prawdziwe pielgrzymki wierzących i niedowiarków. Ruszyły plejady naukowców, profesorów i docentów, przedstawicieli różnych parapsychicznych, paratronicznych instytucji. Czyżby naprawdę na tych Filipinach zaglądano do wnętrzności ludzkich bez otwierania powłok, bez użycia skalpela, bez aparatów Roentgena? Czyżby tam rozwiązano zasadniczy problem życia: materializację i dematerializację? Czyżby ci primitywni, niecywilizowani ludzie doszli praktycznie do tego stopnia wiedzy tajemnej? Dlaczego właśnie oni, a nie profesorowie, nie luminarze nauki? Popularnonaukowa prasa Ameryki i Europy pełna jest sprzecznych komentarzy. Materialisty-cznie nastawiony umysł europejskiego inteligenta nie może akceptować jakichś spirytualistycznych bzdur. Ale coraz więcej entuzjastów. Lecą ze wszech stron na Filipiny. Wracają pełni wiary i zapału. Organizują zbiorowe wyprawy. Coraz więcej tych wypraw. Coraz więcej naocznych świadków, poważnych, godnych zaufania autorytetów. Coś w tym jest. Nie może to być z palca wyssane. Ukazują się książki. Nie byle co. Istnieje tych cudotwórczych Filipińczyków coś ponad trzydziestu. Coraz większe tłumy nadjeżdżających chorych. Ledwie nadążyć mogą, taka szalona popularność. Pracują po 16 godzin na dobę. Załatwiają trzystu pacjentów dziennie. A wszystko za darmo. Kto chce, ten składa dowolny datek do puszki. Niełatwo się do nich dostać. Drogi wyboiste, pełne piaszczystych dziur i kurzu. Tylko łaziki z napędem na cztery koła dają sobie radę. Mieszkają ci filipińscy „lekarze" w wioskach, na skraju ryżowych pól, w towarzystwie bydła i kur, zwyczajnie i skromnie; jak dotąd nie zepsuły ich jeszcze dolary. Tylko kilku z nich uległo nowoczesnej pokusie i przyjmuje chorych w murach starego klasztoru, zamienionego na pierwszorzędny hotel. Nie sposób wynotować wszystkich, ale podam najważniejszych, najbardziej wziętych i znanych. A więc alfabetycznie: Agpaca Tony, Bagorin Romy. Blanca, Flores Juanito, Jajnar Marcelo, Macanas Felisa, Mercado Jose, Oligani David, Orbito Alex, Sison Josefina. O tych wszystkich ludziach i z nimi związanych „cudach" nagromadziło się już tyle prawdopodobnych i nieprawdopodobnych, a zawsze ciekawych historii, że nie sposób ich tutaj przytoczyć. Zresztą, autorowi niniejszego szkicu nie zależy bynajmniej na przekonywaniu czytelnika o prawdzie, dlatego podanych zostanie tylko kilka przypadków, stwierdzonych przez szczególnie poważne i naukowe autorytety. Takim autorytetem jest przede wszystkim profesor dr Alfred Stalter, autor książki Psi Healing. Oto, co opowiada : przyjaciel jego Australijczyk, Alex Buli, poskarżył mu się, że kiedyś, przed ośmiu laty, zranił sobie dłoń zbitą szybą z okna. Dokonano natychmiast paru operacji, usuwając wiele szklanych odłamków. Ale, niestety, pełnego władania kciukiem nie odzyskał nigdy, wciąż go coś od wewnątrz kłuło, chociaż promienie rentgena obcego ciała nie wykazywały.,Profesor Stalter namówił przyjaciela, aby się poddał zabiegom jednej z filipińskich healerek, niejakiej Felisy Macanas. Ta, niewiele myśląc, usadowiła go przed sobą na niziutkim stołku i po paru głębokich wdechach, wprowadzających jakby w lekki trans, położyła na jego rozwartej dłoni cztery palce (po dwa z każdej dłoni) i jęła nimi wykonywać ruchy okrężne. Mężowi zaś kazała trzymać sobie nad głową otwartą Biblię. Trwało to wszystko zaledwie parę minut, aż z przegubu kciuka Alexa wyłoniło się ostrze szklanego ułamka wielkości centymetra, który Felisa ujęła w palce. Na skórze nie było nawet śladu przecięcia. Nagminną chorobę farmerów australijskich stanowią bolesne guzy w okolicy kości ogonowej, których przyczynę tłumaczy się.naciskiem siedzenia samochodu na ogromnych przestrzeniach nieregulowanych dróg. Australijscy lekarze poprzestają na punkcji lub cięciu zropniałego guza, co przynosi tylko czasową ulgę, a sam zabieg jest bolesny i kłopotliwy. Mistrzynią od tych guzów okazała się Josefina Sison, która wyłuskuje całkiem bezboleśnie cystę wielkości gołębiego jaja, nie pozostawiając po niej najmniejszego śladu. Na koncie filipińskich czarowników znalazło się również uleczenie rannej w wypadku samochodowym Angielki, pani J. Sławy lekarskie orzekły, że siatkówka obu jej oczu została całkowicie zniszczona i ślepota jest nieuleczalna. Wówczas pani J. dołączyła do grupy 38 pacjentów udających się na Filipiny i zjawiła się przed healerem, Romy Bagorinem. Kuracja trwała dwa tygodnie. Chora odzyskała wzrok do tego stopnia, że po 4 miesiącach prowadziła już wóz. Być w Filipinach i nie widzieć Tony"ego Agpaca, to tak jak nie widzieć papieża w Rzymie. Do tego wniosku doszła też młoda lekarka niemiecka Sigrun Seutemann. Ona to całą duszą poświęciła się sprawie. Stała się najgorliwszą protektorką i propagatorką filipińskich „chirurgów" na terenie Niemiec. Regularnie co roku organizowała tam grupy „nieuleczalnych" pacjentów, wioząc ich osobiście przed oczy swego „wybrańca". Służyła mu pomocą i radą w nadziei, że przeszczepi na ten prymitywny grunt nieco cywi- lizacyjnych pojęć o higienie. Przy każdym zabiegu pod- suwała plastykowe wiaderko do umycia rąk, czysty ręcznik i gazę sterylizacyjną, ale wszystko na próżno. Filipiński lekarz miał swoje nawyki i swoje wyobrażenia. Pani doktor Sigrun Seutemann pogodziła się z losem, ale jej zapał nie wygasł. Zawiozła na leczenie nową grupę w ilości 1200 pa- cjentów, wśród nich wypadki poliartritu, diabetes, sclerosis multiplex, przeróżne guzy dobrotliwe i złośliwe, wady ser- ca, alergie, kamice nerkowe i paraliże, katarakty i glaukomy. Wszystkie te choroby były skutecznie leczone na Filipinach. Nie w szpitalach, oczywiście, i nie w lustrzanych salach, tylko w drewnianych tubylczych chatach na bambusowych palach, z brudnymi podłogami i dziurawymi bachami z liści palmo- wych, bez elektryczności i czystej wody, w sąsiedztwie bawo- łów, kóz i kaczek. Wszyscy healerzy skupieni są na półno- cy wyspy, w okręgu pól ryżowych, na przestrzeni mniej wię- cej 100 km kwadratowych. Tylko grupa czterech „heale- rów", pod wodzą Tony*ego, za radą i pomocą pani doktor - Sigrun Seutemann, urządziła coś w rodzaju kliniki w murach starego klasztoru. Ale i tutaj ludzie narażeni byli na coro- czne ataki tajfunu i tropikalnych deszczów. Wielka, nie- okiełznana, dzika natura panowała wszechwładnie. Stąd ich głęboka, niezachwiana wiara w czarną magię i zależność człowieka od losu. Ta właśnie napięta, naelektryzowana atmosfera niesamowitości, poddana czarom talizmanów, zaklęć i tabu, wytwarza chyba chorobliwą mediumisty- czną nadwrażliwość, bez której nie mogłaby istnieć dema- terializacja. Dlatego Tony zapewniał, że 100 pacjentów fi- lipińskich mniej go męczy i absorbuje, niż 50 Europejczy- ków lub Australijczyków. Im człowiek mniej skompliko- wany, bardziej pozbawiony kompleksów, tym podatniejszy na wszelkie parapsychiczne zabiegi. Każdy Europejczyk przywozi ze sobą problemy i tu nie pomoże nawet pani do- ktor Sigrun Seutemann. ' ; Świadkowie pracy Tony'ego (łącznie z dr. Seutemann) twierdzą zgodnie, że z powierzchni jego ciała, a zwłaszcza z głowy, ulatują świetlne promienie. Nie ulega wątpliwości, że Tony i wyniki jego pracy stanowią najciekawszy obiekt do obserwacji i badań, co w całej pełni oceniła dr Seutemann oraz autorzy coraz liczniej ukazujących się publikacji. Niestety, zjawisk filipińskich nie jesteśmy w stanie naukowo uzasadnić, ale ten fakt właśnie pogłębia tylko problem. Nie bądźmy zarozumiali. Przeżegnajmy się tymczasem i pochylmy głowy. Czas jest nieograniczony. Może byłoby smutno, gdybyśmy wszystko już dziś wiedzieli. W każdym razie warto przeczytać kilka książek o leczeniu na Filipinach.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group deox v1.2 //
Theme created by Sopel &
Download
|